Nie ma to jak podróże! Czy podczas naszej ostatniej wyprawy wszystko poszło "zgodnie z planem"?


„Piękno jest znakiem Boga. Ten, kto je kontempluje, już się modli”.

- św. Jan Paweł II

Tak to już z nami jest, że nigdy nie podróżujemy od punktu A do punktu B. Kiedy wyruszamy w drogę zwykle sprawdzamy, czy na trasie znajdują się miejsca, które naprawdę szkoda byłoby ominąć. Nasze wyprawy skupiają się na zachwycie nad przyrodą, miejscami świętymi oraz tymi, które zapisały się na kartach historii. I jeszcze nad smacznym jedzeniem. I kawą. Gdy dodam do tego zainteresowanie książkami okaże się, że te podróże to nie tylko stawianie na cel, ale po prostu jeden wielki zachwyt drogą, która zawsze niesie ze sobą masę niespodzianek.

Są miejsca, które pewnie chcielibyśmy szczególnie zobaczyć, ale tak naprawdę każda wyprawa sprawia nam niesamowicie dużo radości. Wszystko jest dla mnie cudem Bożym! To, że możemy docierać w różne miejsca również. Zawsze dziękuję za to Bogu. Jestem pewna, że każda podróż wnosi coś do naszego życia. Nieważne, czy jest to pobliskie miasteczko w Holandii, las po drugiej stronie rzeki z panoramą na nasz domek i kościół, czy plaża w Hiszpanii lub uliczki Amsterdamu. Zawsze czuję się uBOGAcona i znajduję powody do zachwytu. Czy to wtedy, gdy jedliśmy donuty rozkładając się w bagażniku naszego auta nad Renem, czy wtedy, gdy po plaży na Guernsey biegały małe pieski, a ja znalazłam piękne muszle. Ostatnia wyprawa do Polski zaskoczyła mnie niesamowicie i zmieniła dużo w moim myśleniu.

Fakt, że w naszą formację wpisane są coroczne zjazdy na Górze Świętej Anny jest dla nas radosną okazją do pobytu w Polsce i dotarcia do miejsc, o których skrycie marzymy od dłuższego czasu, a które przecież zwyczajnie nie są po drodze, skoro mieszkamy w Holandii i nie były nam po drodze, gdy mieszkaliśmy w Polsce.

Przychodzi więc taki dzień w roku, gdy zasiadamy, aby zaplanować wyjazd do Polski. O ile wiemy, że kilka konkretnych dni spędzimy na Górze Świętej Anny, to kolejne, które przeznaczymy na urlop – potrzebują zaadaptowania. A raczej naszej kontroli nad pomysłami ;)

Jak więc rozdysponowaliśmy około 3500 km i 10 dni? Czy mieliśmy plan na każdą minutę kolejnego dnia? Czy wszystko poszło zgodnie z planem i czy wróciliśmy spełnieni, czy może jednak z niedosytem?

Podczas naszych podróży zamiast na wygodzie skupiamy się na przygodach. A przygody to pojęcie względne. I każdy może je pojmować inaczej. I to jest jakby okej :D

Ja podzielę się z Tobą tym, co było przygodą dla mnie podczas ostatniego wyjazdu.

Przygodą była dla mnie podróż autem podczas której mogłam oglądać zmieniający się krajobraz. To pyszna kawa z Orlenu po przekroczeniu granicy z Polską. To poranek we Wrocławiu i znalezienie krasnala - pancerniaka. To dotarcie pod dom Edyty Stein. To rozpoczęcie dnia od Mszy Świętej. To spontaniczne spotkanie u rodzinki znanej nam z internetu i pyszne lody na śniadanie. To zobaczenie na własne oczy miejsc, które oglądałam w serialu (Żagań – „Władcy Przestworzy/Masters of the Air”) – nawet jeśli tylko z samochodu, bo tak mi się kleiły oczy i było dość rześko. To wyczekany naleśnik w Manekinie w Opolu, który jest stałym punktem na naszej trasie na Górę Świętej Anny i nigdy się nie nudzi.

Ok, nie oszukujmy się - nie wszystko w moim życiu spotyka się z zachwytem. Na liście zachwytów nie znajdzie się holenderski chleb, który nie ma smaku, ale dlatego też z jeszcze większym zachwytem spotka się smak chleba w Polsce. Nie wspomnę już o jagodziance prosto z piekarni! I o drożdżówce z serem. I o… och, dużo by tego było. Żebyście nie zrozumieli źle – nie zachwycam się tylko jedzeniem (ale w dużej mierze tak ;)).

Tak, wyjazd do Polski mnie zachwycił i czuję, że nie zmarnowaliśmy ani jednego momentu. Jaka jest więc recepta na to, aby nie zmarnować ani jednej chwili w czasie urlopu?

Myślę, że odpowiedzią jest zachwyt i elastyczność.

Bo fakt, że nie wszystko idzie zgodnie z planem nie jest dla mnie wyznacznikiem spełnienia. Często to, co „nie idzie zgodnie z planem” przynosi o wiele więcej niż to, co sama po ludzku sobie zaplanowałam. To będzie dobry przykład - ze wszystkich miejsc na mapie naszej wyprawy najmniej czekałam na Zakopane. Mój Mąż o tym nie wiedział, ale mogłabym je zamienić na cokolwiek innego. On jednak bardzo chciał przy okazji nareszcie odwiedzić stolicę Tatr. Wystarczyłoby jednak jedno jego słowo, a zamieniłabym je na nocleg w Leluchowie. Albo w Białym Dunajcu. Albo Szczawnicy. Albo… O, jak wiele bym straciła! Och, jak Zakopane mnie zaskoczyło! Z pewnością to największe zaskoczenie tej wyprawy.

I druga strona medalu – domyślam się, że na trasie mojego Męża tak po prostu nie znalazłaby się Mszana Dolna i Witowice z miejscami bł. Natalii Tułasiewicz. Ale jak wiele by go ominęło, gdyby nie zobaczył zachodu słońca w Mszanie!

Tak więc podchodząc z zachwytem i wdzięcznością, ale też elastycznością do każdego przemierzonego kilometra nic nie okaże się pomyłką i „niezgodne z planem”. Czy chciałam zobaczyć coś więcej? Och tak! Czy to, że się nie udało sprawia, że czuję się niezadowolona? Absolutnie nie! I wszystko bym powtórzyła jeszcze raz. No może zostałabym dłużej w Zakopanem. I jeszcze w Mszanie. I w Krynicy. I w Wadowicach… Dodałabym na trasie Oświęcim. I Jaworzno... No, okazuje się, że jest po co wracać. Zawsze!

Dla nas nie ma złych miejsc. Zawsze znajdziemy coś ciekawego i powód, żeby zatrzymać się właśnie tam. Kierunki jednak wyznaczają nasze aktualne priorytety. Gdy planowaliśmy trasę ustaliliśmy, że zatrzymamy się we Wrocławiu – oboje bardzo lubimy to miasto. Mąż chciał zobaczyć krasnala – pancerniaka stworzonego na cześć 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka, a mnie zapytał, czy chcę iść pod dom Edyty Stein. Ja natomiast zaproponowałam rozpoczęcie dnia od Mszy Świętej i tak plan na Wrocław ułożony. Spontanicznie umówiliśmy się z Malwiną i jej rodziną, spędziliśmy świetny czas razem. I to nie było planowane! Pierwszy czas w Polsce został uBOGAcony przez spotkanie. I cieszę się z tej elastyczności – zarówno naszej, jak i rodziny Malwiny.

Nie szukamy wygód. Rozglądając się za noclegami nigdy w pierwszej kolejności nie wybieramy hoteli – chyba, że to akurat tańsza opcja z lepszą oceną. Do dziś pamiętam, jak w Fatimie udało nam się znaleźć nocleg w Hotelu „Św. Antoni” tuż pod Sanktuarium za… 30 euro! Albo gdy zarezerwowaliśmy tani hotel na Malcie za 35 euro, a w ostatniej chwili przeprosili nas, że nie dali znać, iż trwa remont i przeniesiono nas za tą samą cenę do... czterogwiazdkowego hotelu. No sami byśmy sobie tego nie wybrali więc to była niezła niespodzianka ;) To nie problem nocować w domu rekolekcyjnym, klasztorze, czy u kogoś w mieszkaniu, a czasem przecież też w namiocie. W swoim życiu spałam na sianie i na podłodze w pustostanie. Marzy nam się kiedyś wyruszyć w drogę kamperem… Noclegi to dla nas zawsze tylko noclegi, byleby położyć się w czystej pościeli (lub czystym śpiworze ;)). Miło, jak jest wygodnie i ślicznie, ale to nigdy nie jest priorytet. Nie oszukujmy się – i tak przez większą część dnia nie ma nas na miejscu. Podczas ostatniej wyprawy np. codziennie wstawaliśmy między 5.30-6.30. Szkoda więc byłoby nam przywiązywać do tego aż tak wielką wagę. Szukając noclegów patrzymy na ocenę, komentarze. Wystarczy „wystarczająco dobrze” niż „ekskluzywnie”.

Ale muszę wspomnieć - jeśli mielibyśmy do wyboru spośród noclegów w tym samym zakresie cenowym taki, gdzie jest widok na góry – oczywiście, że to będzie pierwszym wyborem! Łazienka w pokoju nie byłaby taka ważna, jak widok na parujące o poranku góry.

Nie budowanie nadmiernych oczekiwań tam, gdzie nie jest to konieczne - to jedna z recept na drodze do udanego wyjazdu. To jakie punkty znalazły się na naszej drodze podczas ostatniej wyprawy?

Żagań

W czasie II wojny światowej znajdował się tu Stalag Luft III – niemiecki obóz jeniecki przeznaczony dla zatrzymanych lotników sił alianckich. Na liście mojego Męża to miejsce jest zawsze, na mojej znalazło się po obejrzeniu serialu „Władcy Przestworzy”. Dwukrotnie oglądaliśmy ten serial i za każdym razem płakałam podczas scen w Stalagu.


Wrocław

Zawsze jest na naszej liście. Bardzo lubimy to miasto. Prawie nawet tu zamieszkaliśmy. A jednak miała być Holandia. Tu kierujemy się po przekroczeniu granicy. Na naszej liście był krasnal – pancerniak na cześć 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka. Znajduje się pod Szkołą Podstawową nr 4 im. gen. Stanisława Maczka. Następnie udaliśmy się pod dom Edyty Stein, gdzie mieszkała w latach 1910-1933. Zdążyliśmy na Mszę Świętą w katedrze o 9:00. Tutaj też spotkaliśmy się z Malwiną i jej rodziną i jedliśmy na śniadanie lody przygotowane przez Juliankę.



Opole

To miejsce, które zawsze jest na naszej drodze na Górę Św. Anny – po prostu będąc w mieście, gdzie znajduje się naleśnikarnia Manekin – zawsze wybieramy ją na obiad. Ceny są przystępne, a naleśniki niepowtarzalne. I cały rok śnię o naleśniku na słodko, a i tak na miejscu zawsze wybieram wytrawnego.


Góra Świętej Anny

Cel naszej letniej podróży. Tu spędzamy 4 kolejne dni. O 16:00 melduję się w recepcji. Już wiem, że ani się obejrzymy, a będziemy pakować walizki w drogę powrotną. Refleksje z pobytu na Górze Świętej Anny obszernie opisałam TUTAJ.


Wadowice

Kiedy Marta napisała „A może przyklękniemy razem u św. Rity w Wadowicach i pójdziemy na kremówki?” wiedziałam, że tak właśnie zrobimy. Spotkania na naszej drodze są cenniejsze niż złoto. Zjedliśmy kremówki, porozmawialiśmy o planach na wakacje i drogach ze św. Janem Pawłem II – za chwilę odwiedzając jeden z najważniejszych punktów – Karmel, gdzie młody Karol Wojtyła przyjął szkaplerz karmelitański.




Mszana Dolna

To miejsce było na liście moich marzeń podróżniczych odkąd w tym roku przeczytałam Zapiski bł. Natalii Tułasiewicz. Niesamowite, że Mąż znalazł nam nocleg „Pod Lubogoszczem”. Lubogoszcz to góra, o której wspominała Natalia. Właściciele domu, w którym nocowaliśmy nie znali postaci bł. Natalii, więc zostawiłam im w biblioteczce małą książeczkę „Poprzez ziemię ukochałam niebo”. I to był właśnie jeden z tych noclegów, gdy od łazienki w pokoju ważniejszy był widok z okna. Góry. Gdy wyszłam na balkon łzy płynęły mi ciurkiem. To te miejsca widziała bł. Natalia Tułasiewicz.


Jordanów

To miejsce od dawna było na liście mojego Męża. We wrześniu 1939 r., podczas kampanii wrześniowej, Jordanów stał się miejscem zaciętych walk obronnych. 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej pod dowództwem płk. (później generała) Stanisława Maczka stoczyła bitwę o Jordanów i okoliczne wsie, opóźniając natarcie niemieckiej 2. Dywizji Pancernej. Jak pisał mój Mąż: „Odwiedzając miejsca związane z gen. Stanisławem Maczkiem, nie da się pominąć rejonu Jordanowa, Wysokiej, Naprawy i Spytkowic. To właśnie tutaj, na początku września 1939 roku, 10. Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej po raz pierwszy stawiła czoła przeważającym siłom niemieckim.

To w tym miejscu rodził się styl walki, który w późniejszych latach Maczek poprowadził przez Francję, Holandię i Niemcy. Ale właśnie tutaj wszystko się zaczęło". Tutaj też zjedliśmy pyszne pączki na rynku przy fontannie. Jejku, to było cudowne.



Kasina Wielka

To również punkt na liście mojego Męża. W dniach 1–5 września 1939 roku, po zaciekłych walkach w rejonie Jordanowa, Raby Wyżnej i Spytkowic, oddziały 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej przemieszczały się przez Kasinkę Małą, Kasinę Wielką i Mszanę Dolną, walcząc z nacierającymi wojskami niemieckimi. Tutaj jak widać trasa nam się trochę pokryła.

Rabka Zdrój

To również przystanek zupełnie nieplanowany. Zatrzymaliśmy się tu w kościele św. Marii Magdaleny, aby o 12:00 uczcić rocznicę naszych zaręczyn, a później poszliśmy na lody. Nie myślałam zupełnie o tym, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym kurowała się bł. Natalia Tułasiewicz.



Tymbark

Chcieliśmy odwiedzić trójmiasto, o którym śpiewa Stare Dobre Małżeństwo w utworze „Prosto od serca”„Leluchów, Tymbark, Muszyna”. Tymbark był na naszej trasie, obowiązkowo więc na miejscu skosztowaliśmy… Tymbarka.


Tropie

Przez chwilę myślałam, że jednak ten punkt okaże się zbyt odległy i zbyt „nie po drodze” na naszej trasie. Jak wiele by mnie ominęło! To jeden z najpiękniejszych widoków i jedno z najbardziej znaczących miejsc, które odnalazłam w notatkach Natalii. Tu nas złapała silna burza, nawet zrezygnowałam z kolejnego przystanku - ściana deszczu sprawiła, że i tak nic nie było widać. Zatrzymaliśmy się na domowy obiad. Okazało się, że przestało padać i jednak postanowiliśmy wrócić do Witowic.


Witowice

To właśnie tutaj przez pewien czas Natalia uczyła i niemal każdego dnia przeprawiała się promem przez Dunajec do kościoła w Tropiach. Oczywiście nie ma możliwości zobaczyć dworku, w którym mieszkała i pracowała, ponieważ jest to własność prywatna, ale mogłam zobaczyć go z zewnątrz. Świadomość bycia po prostu w tym miejscu była dla mnie darem i cudem.


Stary Sącz

To niezwykłe, że Stary Sącz znalazł się na naszej drodze dokładnie we wspomnienie św. Kingi! Zupełnie tego nie planowaliśmy pod tym kątem. W drodze do Krynicy Zdrój zatrzymaliśmy się tutaj, aby pomodlić się przy relikwiach św. Kingi. Zostawiłam tutaj także modlitwę w intencji wszystkich moich Patronów.


Krynica Zdrój

Krynica na naszej liście - to dla mnie prawdziwa niespodzianka. W pierwszej kolejności dlatego, że zupełnie nie spodziewałam się, że będzie na naszej trasie. A po drugie dlatego, że właśnie tu Natalia Tułasiewicz pisała swoje notatki… 24 lipca! Czyli dokładnie tego dnia, gdy tu nocowaliśmy. Byliśmy bardzo miło zaskoczeni Krynicą, jej spokojem i miłą atmosferą. Na kolację zjedliśmy smaczną pizzę, a rano pyszne śniadanie w jednej z kawiarni, tuż po Mszy Świętej! Jejku, znowu jadłam pączka! Niech na moje usprawiedliwienie będzie fakt, że cały rok praktycznie ich nie jem.
Nocowaliśmy w miejscu o nazwie "Dom na Skale". Jak pięknie.




Muszyna

I znów wracamy do tematu trójmiasta. Jednak poza utworem Starego Dobrego Małżeństwa przyciągnęła nas jeszcze woda mineralna. I nie chodzi o butelkowaną Muszyniankę. Otóż mój Mąż chciał pokazać mi pewne ciekawe zjawisko, które zobaczył tu kilka lat temu przemierzając setki kilometrów w swojej pracy po całej Polsce. Mineralna woda prosto z ziemi. Tej butelkowej też spróbowaliśmy - na rynku, gdzie w malutkim sklepiku kupiliśmy też miód i czosnek, które przyjechały z nami do Holandii.




Leluchów

„W Leluchowie miła czereśnie dziko krwawią, tam granicy pilnuje całkiem wesoły anioł…
W Leluchowie miła zaczyna się koniec świata, tam anioł traci głowę, z brzozami się brata…”

Tak, właśnie dlatego tu przyjechaliśmy – dla piosenki Starego Dobrego Małżeństwa, którego słucham i słuchamy już od lat. Od kilku lat Mąż mnie pytał, czy będę chciała jechać do Leluchowa, a ja skrycie marzyłam, by się to udało. Rzeczywiście – trochę jak koniec świata i tak po prostu nie jest po drodze. Jednak jak ktoś chce – znajdzie drogę do Leluchowa. Na miejscu spotkało nas kilka przemiłych niespodzianek. Był kotek, Aniela Salawa i bł. Natalia Tułasiewicz.



Czerwony Klasztor

Wróciliśmy tu po kilku latach, aby znów z tego samego miejsca spojrzeć na Trzy Korony. I jeszcze zjeść pizzę. I wyjąć kleszcza z mojej nogi. Widoki na stronę Polską są stąd piękne. Mąż przypomniał mi miejsce, w którym kilka lat temu kręciłam drifty na lodzie autem. I jak znalazł mi tu kamień w kształcie serca.


Białka Tatrzańska

Miejsce na liście mojego Męża - chciał zobaczyć miejsce, w którym spędzał kolonie jako mały chłopak. Znaleźliśmy je. Wiedział nawet, gdzie był jego pokój. Posiedzieliśmy tu chwilkę nad lodowatą rzeką.


Zakopane

Ostatni punkt, który podczas tej wyprawy zaskoczył mnie najbardziej! A co mnie zaskoczyło? Można powiedzieć, że wszystko. To, gdy kolejny raz uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham góry. Historia rodziny Marusarzów. To, że spędziliśmy tak dużo czasu na cmentarzach. W ogóle to, ile tu historii! Zupełnie nie byłam tego świadoma (niestety). Jakie smaczne jedzenie (i jakie duże porcje!:( ). Na Krupówki bym już nie wróciła – we wszystkie inne miejsca tak. Okazało się też, że moja droga Weronika, z którą spędziliśmy kolejny rok z rzędu czas na rekolekcjach na Górze Świętej Anny, również spędzała tu weekend ze swoimi przyjaciółmi. Mieszkali 10 minut spacerem od nas. Spędziliśmy razem sobotni wieczór i porozmawialiśmy o tym, jak Pan Bóg działa w naszym życiu. Zakopane zapisało się w moim sercu. Mam wielką nadzieję tu wrócić.
Nocowaliśmy w obiekcie "Pokoje u Dudy" z widokiem na Giewont. Ach. Dziękuję Ci, Panie.





I to koniec Polski podczas tej wyprawy.

W drodze powrotnej jechaliśmy przez Słowację i Czechy, zatrzymaliśmy się więc w Pradze, Colditz i Getyndze. Tak więc zaczęliśmy od domu Edyty Stein i skończyliśmy na domu Edyty Stein. 


Praga i Getynga były zupełnie nieplanowane i znów cieszę się z naszej elastyczności oraz z tego, że mój Mąż mnie nie posłuchał, abyśmy wracali przez Polskę. Ja upierałam się przy Polsce, ale wtedy musielibyśmy się zmagać z bardzo trudną sytuacja pogodową.



Nie zmarnowaliśmy ani jednego momentu, ale też wcale nie zastanawialiśmy się, czy mogliśmy spędzić czas lepiej. Znów zobaczyłam, że „nie ma to, jak podróże!” oraz że „tak bardzo kocham góry”. I wcale nie przeszkadzało to, że w Zakopanem przez większość soboty było deszczowo i że nie zdążyliśmy w różne miejsca na trasie. Wiem, że nie trzeba mieć na raz wszystkiego, bo wcale nie czułabym się dziś bardziej uBOGAcona.

Nie wszystko da się zaplanować i czasem nie ma też, co trzymać się sztywnego planu. Droga bywa bardziej ubogacająca, niż dotarcie do celu. A po dotarciu do celu też wiele może zaskoczyć…

Jestem wdzięczna i mam w sobie zachwyt. I dlatego czuję, że nie zmarnowaliśmy ani chwili. Jestem niesamowicie wdzięczna za to, że podczas tego wyjazdu każdego dnia mogliśmy uczestniczyć we Mszy Świętej. Raz nawet Mąż mi powiedział, że pierwsza budziłam budzik, żeby wstać na Mszę w Mszanie Dolnej.

I skoro zaczęłam od słów św. Jana Pawła II, to  na koniec też przywołam cytat naszego wielkiego patrona - podróżnika:

„Tu, na tym miejscu […] pragnę mówić o ziemi polskiej, bo jawi się ona tutaj szczególnie piękna i bogata w krajobrazy. Człowiekowi potrzebne jest to piękno krajobrazu — i dlatego też nic dziwnego, że ciągną tutaj ludzie z różnych stron Polski, a także i spoza Polski. […] Szukają odpoczynku. Pragną odnaleźć siebie w obcowaniu z przyrodą. Pragną odzyskać siły w zdrowym wysiłku fizycznym, w marszu, w podejściu, we wspinaczce, w zjeździe narciarskim. Ej, łza się w oku kręci…”

- Św. Jan Paweł II


Podziel się swoimi sposobami na podróżowanie, jestem bardzo ciekawa! :)

Komentarze

instagram